
Pytanie w tytule w zasadzie jest retoryczne, bo większość odpowiada – dużo za dużo. Spróbujmy jednak przyjrzeć się, jak w czasach pandemii wygląda praca nauczyciela szkoły podstawowej. Dlaczego szkoły podstawowej? Bo to zupełnie inna specyfika pracy, niż nauczyciela liceum, czy wyższych studiów.
Najpierw krótko o uczniu – lat od 7 do 14. Szkoła musi zadbać nie tylko o jego kształcenie, wychowanie, ale także spełnić funkcję opiekuńczą. Dlatego tak wiele robi/ło się w szkole w zakresie bezpieczeństwa, w tym bezpieczeństwa cyfrowego. Tak wiele odbyło się konferencji, szkoleń, zebrań z rodzicami, lekcji wychowawczych alarmujących o tym, że dzieci spędzają zbyt wiele czasu przed ekranem komputera i jak bardzo jest to szkodliwe. Cierpi na tym nie tylko ich kondycja fizyczna, ale i psychiczna. Walka o zdrowie w kontekście czasu spędzanego przez dzieci przed komputerem czy smartfonem trwała od wielu lat i chyba nie przynosiła oczekiwanych zmian, a jedynie frustrację opiekunów. Zamiast zakazów zaczęło pojawiać się słowo: racjonalnie. No i bum. Przyszła pandemia. Wywróciła racjonalizm do góry nogami.
Teraz krótko o nauczycielu – wiek dowolny, ale przyjmijmy co najmniej średni stopień znajomości nowych technologii. Taki nauczyciel już wcześniej korzystał z IT (technologia informacyjna, ang. Information Technology), bo zauważył, że może to: urozmaicić lekcje, zmotywować uczniów, unowocześnić warsztat pracy, ułatwić kształcenie, dotrzeć do dzieciaków itp. Kiedy więc przyszło polecenie – uczymy zdalnie! – taki nauczyciel poczuł „wiatr w żaglach” i w wielu wypadkach rzucił się na poszukiwania nowych narzędzi i rozwiązań prowadzenia lekcji zdalnie. Minęły co najmniej dwa tygodnie, zanim formalnie pewne rozwiązania w szkołach usankcjonowano. Odbyło się to przy wielkim zaangażowaniu takich właśnie nauczycieli. Przykładowo w tym czasie na jednej ze znanych wyższych uczelni ogłoszono, że przez dwa tygodnie zajęcia nie będą się odbywały, ponieważ trzeba przygotować uczelnię do zmiany formy kształcenia. Szkoda, że tak nie pomyślano w przypadku szkół.
Tu powoli można wrócić do postawionego pytania. Z informacji przekazywanych na grupach społecznościowych taki nauczyciel po dwóch tygodniach pracy bez dnia wolnego, pracując po 10 do 16 godzin dziennie był najnormalniej zmęczony. Nie chcę tu pisać o dodatkowych sprawozdaniach i formalizmach narzucanych odgórnie. Mimo to, działania w kierunku poznawania nowych narzędzi, zwłaszcza do zarządzania zdalną lekcją, czy strumieniowania w dalszym ciągu nauczyciela motywowały. Jednak po tym pierwszym okresie chaosu, nauczyciel zaczął racjonalnie przygotowywać się do lekcji. Po pierwsze – zadał sobie pytanie, jak długo taka lekcja powinna trwać, aby dziecko nie siedziało zbyt długo przy komputerze? 30 minut? A może 15 minut? A może wystarczy przesłać polecenia, przykłady? Jednak bez względu na wymieniony czas, taką lekcję należy dobrze przemyśleć i przygotować. Im krótsza lekcja, tym powinna być bardziej przemyślana, a więc więcej czasu należy jej poświęcić.
No i teraz przechodzimy do sedna – mamy przykładowo 5 lekcji w ciągu dnia, każda z inną klasą, a klasa liczy średnio 20 uczniów. Razem dajmy na to 100 uczniów. W realu w trakcie lekcji każdemu uczniowi można coś indywidualnie wyjaśnić, porozmawiać z nim, sprawdzić, ocenić itp. W świecie wirtualnym nie bardzo. Trzeba coś wysłać, a następnie coś odpowiedzieć każdemu z osobna. A do tego porozmawiać z rodzicem, wystawić ocenę, uzasadnić. Licząc średnio minimum 5 minut na osobę, to już wychodzi ponad 8 godzin zegarowych. A na następny dzień już trzeba przygotować kolejną partię. A przecież nauczyciel, to też zwykły człowiek. Obecnie ma rodzinę, bo dawniej, dajmy na to w XIX wieku niekoniecznie.
Niektórzy wychowują małe dzieci lub dzieci w wieku szkolnym. I co wtedy? Ktoś powie, że wszyscy teraz mają takie trudności. Owszem, ale pracę zdalną, tzw. home office można jeszcze przesunąć w czasie, a lekcji nie da się przesunąć w czasie.
Teraz krótko o takim nauczycielu, który słabo wykorzystuje IT w pracy. Ma kłopoty z pojęciem, jak przebiega proces logowania, obawia się o bezpieczeństwo danych, niezbyt biegle korzysta z aplikacji i zasobów edukacyjnych. Niepewnie czuje się w zdalnym nauczaniu. Przechodzi frustracje, załamania, często reaguje agresją, zniechęceniem. Musi jednak walczyć o swoje miejsce pracy i także przypłaca to dodatkowym czasem. Na przykład nauczyciel wychowania fizycznego czy muzyki. Nie każdy może być Lewandowskim, który na TikToku zachęca do ćwiczeń. Albo muzykiem, który stworzy wirtualny chór dziecięcy.
Warto jednak wspomnieć tu o twórczych nauczycielach. Fantastyczne projekty tworzone wirtualnie z uczniami, twórcze zajęcia, które zachęcają do wykorzystania internetu do rozwijania własnych zainteresowań, nagrywanie poradników dla dzieci i rodziców, to tylko niektóre przykłady pracy nauczycieli.
Organy prowadzące mają wiele pomysłów, aby mocno sformalizować rozliczanie czasu pracy. Przepis § 7 ust. 2 rozporządzenia MEN z 20.03.2020 r. w sprawie szczególnych rozwiązań w okresie czasowego ograniczenia funkcjonowania jednostek systemu oświaty w związku z zapobieganiem, przeciwdziałaniem i zwalczaniem COVID-19, zobowiązuje dyrektorów szkół do ustalenia zasad naliczania wymiaru godzin poszczególnych zajęć zdalnych. To zapewne będzie wypadkowa tego, jakim budżetem będą dysponowały organy prowadzące oraz ewidencji czasu pracy. Bez względu na wszystko nie będzie to sprawiedliwe. Jak to w życiu.
I jak to w życiu, róbmy dalej to, co robimy. Nie da się przecież wyliczyć naszej pracy co do godziny i chyba nie o to chodzi. Chodzi o szacunek do naszej pracy i satysfakcję, która pomaga nam być lepszymi nauczycielami i wychowawcami. A satysfakcję często mamy większą niż w innej pracy typu home office, bo dają nam ją dzieciaki. Często martwimy się o nich, jeśli wiemy, że w domu nie jest tak, jak powinno. I to jest ważne. Wykonujemy bardzo ważną pracę. Tak samo jak lekarze.
Na koniec zacytuję to, co napisał jeden z nauczycieli z fejsbukowej grupy „Szkoła kodowania”:
„A ja sobie myślę, że nic tak skutecznie nie wdrożyło nas nauczycieli (i bynajmniej nie chodzi mi tu o nauczycieli informatyków) w dokształcanie się i wdrażanie narzędzi informatycznych do swojej pracy. Żadna reforma, awans zawodowy, czy nagonki wizytatorów. Każdy widzi potrzebę i sens tego co robi i jest to dużo lepsze niż kolejne przenudzone konferencje szkoleniowe grona pedagogicznego. Nawet najbardziej oporni pracują z dziećmi korzystając z narzędzi internetowych. Takiego progresu nikt nie byłby w stanie wprowadzić do szkół – chyba tylko WIRUS. A że kosztuje to wiele czasu – to jest dla nas oczywiste. Pokazuje przy okazji, że jak człowiek widzi sens i potrzebę działań to nie trzeba bata ani kolejnych setek papierów do wypełniania. Nie trzeba mega programów i reform. Wystarczy dać ludziom szansę działania.” (Janusz Wróbel)
Autor: Elżbieta Bowdur, Stowarzyszenie KISS